Spójrz na ten asfaltowy pazur co topi niebo z celofanu!
Huczący lej sprężonych gazów wytryska z niewidocznych kranów!
Płonący tiul falami dwiema niknąc odsłania Czerni odlew
A tam jest Otchłań w której nie ma miejsca na jeden ludzki oddech...
Komórkom tkankom plastrom miodu żyłkom na liściu pajęczynom
Wszystkim strukturom kryształowym w sposób ten sam i żyć i ginąć!
Każde poczuje unerwienie ten ból na wskroś duszności atak
Gdy się rozłazi ciało ziemi pod czarnym palcem antyświata!
Za tą zasłoną która płonie
Uparcie żyliśmy Owady
Wierzące w trajektorie komet
W siebie w pomyślne gwiazd układy
Teraz ten paluch nas rozdusi
Jak wszy schwytane w światła smudze
I gwiazd posypią się okruchy
By schnąć na proch w tej centryfudze
W tym wirze my już proch znikomy skorupki krabów planet jajek
Ziemia porosła w nocny płomyk jaki przeważnie próchno daje
Krążymy w osypisku gwiazd
Dwa niewidoczne ziarnka soli
I ginie świat
A nas a nas
Tych kilka małych miejsc
Wciąż boli