Ulotka wyborcza
| Wprowadził się bez zaproszenia, |
| Natychmiast poczuł się u siebie. |
| Co poprzestawiał i pozmieniał, |
| Tego już nikt dziś dobrze nie wie. |
| Po kątach poupychał starych, |
| Młodych przekupił, straszył, struwał, |
| Kpił z obyczajów, walczył z wiarą, |
| Powtarzał: Praca!, a sam - czuwał. |
| Więc pracowaliśmy jak dzicy, |
| On wciąż poganiał i pilnował, |
| Mieszkania, klatki, kamienicy, |
| Klucze do bramy nam pochował. |
| Aż się zaczęło robić marnie |
| I dochodziło już do bitki, |
| Gdy, okradając nam spiżarnię, |
| Bezwartościowe dawał kwitki. |
| I kłamał, całe lata kłamał, |
| Aż, bojąc się o własną skórę, |
| Zrobił raz w nocy na nas zamach |
| - Wprowadził w domu dyktaturę. |
| I na tym wreszcie się pośliznął, |
| Chociaż się nie połapał w porę, |
| Bo przez to w końcu sam się przyznał, |
| Że u nas jest sublokatorem. |
| Otwarcie bił nas i obrażał, |
| I wszystkie meble pozastawiał, |
| Aż rozchorował się, postarzał, |
| Więc schlebia nam... i chce rozmawiać. |
| Leczyć go, czy wyrzucić za drzwi? |
| To temat naszych ciągłych sporów. |
| Lecz jedno może zrobić każdy: |
| Skreślić go z listy lokatorów! |