Środa
| Wstaję wcześnie rano, nowy witam dzień, |
| Budzik zaraz dostał w łeb bo szczekał jak zły pies, |
| Kawa i papieros i wychodzić czas, |
| Idę poprzez smutne miasto, które też by chciało spać. |
| Nagle ktoś wyciąga ręce, krzyczy: Kopę lat! |
| Co u ciebie, pożycz stówę! Mówię: Nie. On: Jesteś cham! |
| Lecz już łapie mnie buddysta, chce spokoju duszy mej: |
| Odrzuć mięso, ogól głowę albo wspomóż święty cel! |
| Powiedziałem: Włosy- owszem, lecz ja lubię dobrze zjeść. |
| Rzekł: W następnym swym wcieleniu na sto procent będziesz psem! |
| Oto już następny idzie, ten co wie jak zbawić świat, |
| Bo licencję ma od Boga na dzierżawę nieba bram. |
| On wie, czego mi potrzeba, jaki sens jest w życiu mym, |
| Bo z Jezusem był na studiach, a z Mojżeszem jest na “ty”. |
| Ja myślę sobie: Co to jest? Co ja tutaj robię? |
| Jak, no jak wytrzymać taki dzień może zwykły człowiek? |
| Myślę o tym, jak cudownie było jeszcze wczoraj, |
| Co dziś jeszcze zdarzy się? Byle do wieczora! |
| Wieczorem do knajpy, zarobić na chleb, |
| Gęsty dym rozgarniam ręką szukam sceny- jest! |
| Naród siedzi, w rączki klaszcze albo gada żywo, |
| Szef powiada: Forsy nie mam, ale stawiam piwo! |
| Chwila przerwy- krótki oddech złapać chcemy, ale gdzie tam! |
| Siada jeden, tak na oko- pijany poeta, |
| Mówi: Czuję jak nieznośna lekkość głazy w duszy spiętrza... |
| Po czym wybiegł gdzieś za rogiem kontemplować własne wnętrza. |
| Ja myślę sobie: Co to jest? Co ja tutaj robię? |
| Jak, no jak wytrzymać taki dzień może zwykły człowiek? |
| Myślę o tym, czy mnie wieczór ten znowu czymś zaskoczy |
| Co dziś jeszcze zdarzy się? Byle do północy! |
| Potem znów jedziemy stały mocny set, |
| Nagle jakiś gościu wstaje, mówi tak: Gracie OK, |
| Mówi: Razem się musimy trzymać, razem, my, artyści, |
| Motłoch sztuki nie rozumie, zagrajcie mi “Whisky” (Moja żono!) |
| Na to, na dźwięk słowa “whisky” ledwo wstają rezerwiści: |
| Ej, ty, grajek, nie podskakuj, zagraj że co dla wojaków, |
| Bo jak nie- dostaniesz w ryj! |
| Ledwo żeśmy uszli z życiem, już do domu zdążam, |
| Patrzę, koleś psika sprayem, pisze: “Jebnie bomba”. |
| Gdy ujrzałem jego dzieło odżyła nadzieja, |
| Że ta bomba wreszcie jebnie albo ja was powystrzelam! |