Lament zomowca
Siedem lat pracuję ciężko na kawałek chleba, |
Jeżdżę po zawszonym kraju od miasta do miasta. |
Czy mnie kto zapytał kiedy, czego mi potrzeba? |
Czy nie marzę o czym aby kiedy w tarczę trzaskam? |
Stoję przed zamkniętą bramą, wdycham pył węglowy, |
Każą ruszyć do ataku - może mi się dostać. |
Od nadużywania gazów mam stały ból głowy - |
Czy pomyśli kto, by czasem o mnie się zatroskać? |
Syna mi w przedszkolu wszystkie dzieci szykanują |
I od żon górników lepiej mi się trzymać z dala. |
Bo w tym kraju - ten bohater, komu mordę skują, |
A mnie tylko Kiszczak może raz na rok wychwala. |
Nie daj Boże coś się zmieni, partia się dogada |
Z tymi, którym raz już dobrze przyłożyłem w zimie. |
Oni będą za patriotów, a mnie wstyd i biada, |
Bo okaże się, że znowu ja wszystkiemu winien. |
Raz już wszystkich mieli w ręku - to ich wypuścili. |
Nie rozumiem, chyba w ramach walki z bezrobociem. |
No bo jakby ich trzymali, co byśmy robili? |
Nieszczęśliwy jest zomowiec, sam - jak kołek w płocie. |
Dość. Za dużo już tych myśli, niechby był już rozkaz! |
Jak pozwolą bić tych leni, duszę z nich wytrzęsę! |
Tylko czemu na prowincji? Oto moja troska! |
Gdybym w Gdańsku był - przynajmniej widziałbym Wałęsę! |