Goryle
Już tylko jeden został buszu skrawek |
U dwóch państw dzikich gorącej granicy. |
Tam, gdzie gorylom stworzono enklawę |
W której pigmejscy rządzą przewodnicy. |
Gorylich rodzin sto, dwieście - nie więcej |
Można obejrzeć za twardą walutę |
Wraz z przewodnikiem wchodząc w dżungli serce |
Na rutynową przetartą marszrutę. |
Gdy się rodzinę w jej gnieździe zaskoczy |
Matka spogląda z czujną nieufnością |
Zanim spokojem podejdą jej oczy |
Gdy europejski strój ujrzy na gościu. |
Dzieci podchodzą, ludzkie strojąc miny |
Ufne ku obcym odwracają twarze, |
Zerkając czasem na ojca rodziny, |
Czy ich za taką śmiałość nie ukarze. |
Lecz on na wszystkich spogląda z godnością |
Nie tknie słodyczy, choć dawno nic nie jadł. |
Siedzi jak bożek - wpółskryty w zaroślach |
I tylko z oczu nie spuszcza Pigmeja. |
Pigmej pijany, z miną wyższej rasy, |
Mówi, że szał je czasami ogarnia |
I trzeba wtedy przetrzebić te lasy |
Wówczas turystom wstępu się zabrania. |
A potem spokój, starczy nawet kija |
Lecz gdy odejdą obcy i tutejsi |
Słychać je z dala w labiryncie lian. |
Długo i żałośnie biją się w piersi. |