Bieg
W suchym powietrzu, poziomo przez step, |
Niosą się ciężko świszczące oddechy. |
Biegną przed siebie ludzie łeb w łeb - |
Sękate nogi i płuca jak miechy. |
Sypnięci na drogę, jak zła talia kart, |
Jak z klatek na wolność puszczone goryle! |
Ja biegnę beztrosko, bieg biorę za żart |
Lecz ci co żartują zostają gdzieś w tyle. |
Ten rytm gladiatorów porywa więc mnie |
I sam pazurami naprzód się przedzieram |
I nie jest to przykre i nie idzie mi źle |
Wciąż nowe przestrzenie przed sobą otwieram |
I szybciej niż inni, wciąż licząc na zysk, |
By chociaż o krok przed swoim być bratem. |
A gdy się nie daje za kark go i w pysk! |
Od lat ta metoda panuje nad światem. |
Więc biegnę do przodu już ściska mnie bok |
I twarze znajome zostały gdzieś w grupie, |
A ten co przede mną przyspiesza swój krok |
I pada i woła: po moim trupie! |
No cóż, trudno! Dalej! Nie widzę już nic, |
Powieki gorące i zimne zarazem, |
Kłujące powietrze, rytmicznych płuc świst |
I ziemia mnie żegna zamglonym obrazem. |
Dlaczego ja leżę? Na przedziem już był! |
Dlaczego w tym piachu twarz swoją zanurzam? |
Chcę powstać, gorąco! Brakuje mi sił! |
A w głowie mej myśli i krwi tętni burza... |
Zimne strumyki spływają na kark, |
Skóra jest śliska, żwir do niej się klei. |
Pot słony z twarzy przenika do warg, |
Wraz z potem znikają już resztki nadziei. |
Chcę powstać, lecz na nic. Nie wstanę już ja. |
Kto upadł w tym biegu ten - nigdy nie wstanie - |
I czuję na plecach mych stóp czyichś takt, |
I serca mojego żałosne szarpanie. |
Mijają mnie dalsi. Ci słabsi, ci źli. |
I każdy na plecach mych stopę swą stawia, |
I widzę swą przeszłość i zdaje się mi. |
Że wiem czemu ból mój przyjemność im sprawia. |
Na tryumf nie pozwoli bezwzględny nam czas, |
A w duszy coś tętni że się nie poddamy. |
Więc bieżni rozgrzanej nie kończy się pas, |
Nie kończą się torsów bezładnych już plamy... |