Ballada antykryzysowa
Mnie żaden kryzys nie dotyczy |
Sprzedaję piwo na ulicy |
Mam klientelę całe miasto |
Sprzedaję piwo przed trzynastą |
I nikt nie może zrobić nic mi |
W dwa dni wyborczej prohibicji |
Strzeliłem tygodniową kasę |
Bo ludzie są na browar łase |
Każdemu wolno wypić piwko |
W jasne wiosenne przedpołudnie |
Gdy trzepie człeka pod przykrywką |
I język klei się paskudnie |
Na tym polega wolny rynek |
Róg Marszałkowskiej i wyszynek |
Kto chce kupuje bo go suszy |
Konsumpcja w miejscu kto mnie ruszy |
Ja nie uczony lecz wśród gości |
Miewałem już znakomitości |
Zwłaszcza sportowcy i aktorzy |
Widziałem ich w telewizorze |
Mówią to piwko to na sprzedaż |
Jak spragnionemu ulgi nie dasz |
Pięć kafli kapsel ciepły murek |
Rozmowa browar i ogórek |
Czasem się gorszy jakieś wapno |
Gdy chłopcy ostrym słowem chlapną |
Częściej powstaniec spyta chytry |
Nie masz pan aby gdzie półlitry |
W tym wieku mówię o tej porze |
Dopiero ranne wstają zorze |
Lecz nie bój nic znajdziemy leki |
Czekaj pan w bramie od apteki |
Geszeft od rana idzie spory |
Nie skapnie milion - jestem chory |
Skapnie - na nocną starczy akcję |
Więc cenię naszą demokrację |