Ludzie prości i zbrojni, więc smutni, e
wchodzili na okręty omszałe; h
niebo grało podobne do lutni C
srebrnej chyba i kwiatem pachniało. H7
Od uliczek rzeźbionych w cieniu e
szła procesja czy biały świt h
i świergotał jak ptak na ramieniu C
żywot mądry rosnących lip. H7
Potem morza dzieliły się, tarły e
szorstką skórą bokiem o bok; h
coś wschodziło, a potem marło, C
nie odgadnąć: przez dzień czy rok. H7
Gwiazdy były nisko jak gołębie. e
Ludzie smutni nachylali twarz h (a?)
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi C
z tym uśmiechem, który chyba znasz. H7
Potem lądy się otwarły jak bramy, e
góry mrucząc prowadziły pod obłok, h
więc rzucali w fale nieba kamień C
żeby zmierzyć głębie nieba pod sobą. H7
I na wiatrów rozłożystych wydmach e
sieli drzewek młodziutkich las h
i marzyli złotych dębów widma C
z tym uśmiechem, który chyba znasz. H7
Aż wyrosły krzepkie i jasne, e
jakby wody przezroczysty płaszcz, h
więc patrzyli jak na serca własne C
z tym usmiechem, który chyba znasz. H7
No, i stolarz schylił z wolna głowę e
i wyciosał przez czas niedługi h
dla nich wonne trumny dębowe, e
a dla synów ich dębowe maczugi. h
Więc odeszli. Śpiewał obcy czas. e
Więc odeszli przez powietrza białe smugi h e
z tym uśmiechem, który dobrze znasz. h H7